Tego lata zamknięta została najstarsza księgarnia, którą Pan Marczyński otwarł jeszcze przed wojną. Za kilka tygodni zniknie sklep papierniczy przy Krakowskiej – kiedyś był tuż obok wspomnianej księgarni. Właścicielki, wspólniczki już nie mają się czym dzielić. Tak spadły obroty, szacują, że o 30-50 proc. Przyczyna? Można by przypuszczać, że swoje zrobiło otwarcie Galerii Andrychowskiej (na Górnicy), ale to tylko częściowo tłumaczy obumieranie handlu w centrum, choć oczywiście wszyscy to zauważają i nie mają ochoty zaprzeczać.
– Swoje zrobiła też pandemia – mówi właścicielka fryzjerni. – Kiedy wprowadzono tak zwane „godziny dla seniorów” praktycznie straciliśmy klientów przed południem. I próżno było tłumaczyć kolejnym osobom, że w punktach usługowych, jak np. fryzjernia nie było tej regulacji. Niektórzy do dziś tak myślą i najwięcej klientów mamy około 15. Wielu rezygnuje z czekania.
A może czynsze są tak wysokie, że nie sposób się utrzymać z handlem i usługami w centrum? I to sprawdziliśmy.
– Czynsze są dziś niższe, niż kilka lat temu – mówi właściciel dużego sklepu z konfekcją.
Obdzwoniliśmy kilka miejsc, biorąc numery telefonów z wywieszek na szybach wystawowych: „Lokal do wynajęcia”. I rzeczywiście nie są to wygórowane kwoty – za 80-metrowy sklep przy głównej ulicy właściciel chce 2.700 zł miesięcznie. Lokal ma też zaplecze i magazyn (20 m kw.). Mniejsze, albo już nawet małe lokaliki (od 15 do 25 m kw.) to kwoty od 900 zł do nieco ponad 1000 zł miesięcznie. Często w tej kwocie jest ogrzewanie, co dziś nie jest bagatelą.
Drążymy dalej zagadkę, dlaczego tak dużo lokali handlowych się zamyka, lub jest tak niewielu chętnych do prowadzenia w nich biznesów? I znowu rozmowa z jednym z handlowców. Zaczyna od pokazania stawki składki ZUS. Jeszcze niedawno za niepełne trzy etaty płacił 3.700 zł, i uważał, że to było sporo. Teraz dostał nową stawkę i jest to… 4.600 zł miesięcznie.
– Muszę na sam ZUS zarobić dziennie 200 zł. To absurd… A co z czynszem, podatkami, pensjami dla dwóch pracowników, moim zarobkiem? – rozkłada ręce. – Nie wiem, czy nie zwinę interesu. Kiedyś składka ZUS to była połowa stawki czynszu, dziś jest na odwrót, płacę dwa razy więcej ZUS-owi niż właścicielowi lokalu!
W innym sklepie właściciel pokazuje dotychczasowe ceny towaru i nowe. Średnio wzrost o 15-20 proc. Też rozkłada ręce, bo nie wie, jak zaakceptują to klienci.
W jeszcze innym miejscu właściciel dużego sklepu narzeka na brak miejsc postojowych w okolicy – za mało. I przyznaje, że obecna klientela dlatego wybiera np. centra handlowe, czy duże sklepy, tak zwane sieciówki, bo tam są duże parkingi, a my, klienci chcemy teraz wjechać autem niemal do sklepu. Zatem sklep przy ruchliwej ul. Krakowskiej skazany jest na porażkę, bo po zaparkowaniu gdzieś auta trzeba przedreptać może nawet 200 metrów.
Jak widać, nie ma jednej przyczyny i nie ma jednego winnego. Na sytuację obumierającego handlu w centrum składa się wiele przyczyn. Jak napisaliśmy na początku, nie jest to kłopot tylko Andrychowa, bo podobnie jest nie tylko w sąsiednich Wadowicach, Kętach, czy nawet Bielsku, tak jest w całej Polsce.
Czy mamy jakieś wyjście? Chyba tylko jedno – przyzwyczaić się do faktu, że świat zmienił się nieodwracalnie i ciężko będzie zawracać kijem Wisłę.
mn