Okazało się, że film absolutnie nie obraża munduru polskiego funkcjonariusza, chyba że któryś z tych funkcjonariuszy utożsamia się z sadystycznym wręcz oficerem dowodzącym strażnicą lub z policjantami, którzy, swoim zwyczajem, poddali rewizji osobistej (nago!) sprawczynię niewielkiego wykroczenia.
Ja z filmu zrozumiałem, że intencją Agnieszki Holland było potępienie wymienionych w filmie z nazwiska ludzi, którzy wydawanymi dyrektywami i rozkazami zmuszali szeregowych funkcjonariuszy do nieludzkich często czynów. Haniebnie też zostali sportretowani umundurowani strażnicy graniczni, ale białoruscy, a tych przecież nie zamierzamy bronić. Ważne też w filmie były wybory moralne których dokonywali bohaterowie i które często obraz tych strażników i policjantek łagodziły.

Ci którzy film recenzują nie oglądając go, zarzucają Agnieszce Holland, że pomija sprawę pomocy Polaków dla uchodźców z Ukrainy. To nieprawda: pod koniec filmu są sceny z dworca w Przemyślu, gdzie zorganizowana jest akcja pomocy uchodźcom i gdzie funkcjonariusze Straży Granicznej (w tym jeden „nawrócony” z Podlasia) bardzo przybyszom sprzyjają.
Reasumując, film jest bardzo smutny, ale mnie się podobał jako obraz świata na początku XXI wieku, sięgający od Lampedusy do Puszczy Białowieskiej. I nie tylko.
Andrzej Fryś